wtorek, 17 lipca 2012

Strawa dla ciała 1

Najzagorzalszym przeciwnikom i przeciwniczkom fast foodu we wszelkiej -- również restauracyjnej -- formie zdarza się jadać na mieście. Nam zdarza się to stosunkowo często, zwłaszcza kiedy terminy gonią i rodzice gotują z rzadka. Jesteśmy pod względem gastronomicznym jednak mocno rozwydrzeni, bo Pragi, Paryże i Londyny pozwalają nam wynieść poprzeczkę naprawdę wysoko: a przecież żadne z tych miast nie rości sobie prawa do tytułu "Miasta Dzieci".

Dzisiaj początek subiektywnej oceny miejsc, gdzie w Rabce (nie) można jeść z dziećmi.
Porządek absolutnie przypadkowy, choć bywa umotywowany świeżością wspomnień.

Pizzeria "Maleńka".
Miejsce dla rozwydrzonych nastolatków: strzałki, bilard, disco-plazmy, ekran z rzutnikiem na całą ścianę, na którym idą bajki w miejscu niby przeznaczonym dla dzieci (czyli zapominamy o jedzeniu świadomym). Stoły z ławami, na których młode usiądzie, ale stołu nie sięgnie, więc w ruch idą rodzicielskie kolana. Jedno krzesełko z porozdzieranym ceratowym oparciem, które przy każdym przemieszczeniu się rozkłada. Obsługa dość miła, ale o pomocy typu przyniesienie krzesełka/zlokalizowanie go w restauracji nigdy nie słyszała. Toalety: raczej unikać, w sytuacji awaryjnej jest sporo miejsca na przewijanie na posadzce :P. Wielki plus za spontaniczny wypas dla dzieci, czyli nader stromy i niemal nieprzejezdny podjazd dla wózka, który świetnie się sprawdza jako zjeżdżalnia.

Menu dziecięce wybitnie fast-foodowe, menu dorosłe również. Plus: serwują świeże ziemniaki w miejsce odmrażanej pulpy, co w Rabce należy zaliczyć na plus; do tego sałatki wydają się świeże i bywają całkiem niezłe, podobnie zresztą zupy. Opcja wegetariańska: pierogi, pizza funghi, naleśniki.Opcja wegańska: zapomnij. Ceny w miarę.

Da się lepiej. O wiele lepiej


Kawiarnia "Zdrojowa"
Byłyśmy tam wczoraj, po dość długiej przerwie. Lokal, którego klimat -- mimo wysiłków właścicielki --  kojarzy mi się z dworcem King's Cross, Banhofami czy innymi halami sportowo-rekreacyjno-odjazdowymi, ale za to jest czysto. Plazma na szczęście w kącie, który da się strategicznie ominąć. Wygodne fotele, ale stoliki wybitnie na wysokości paszczakowych głów z zadziwiająco ostrymi kantami. Jedno krzesełko drewniane, dość stabilne, ale trzeba targać w powietrzu, bo to wersja firmy Klupś czy jakieś innej tam innej polskiej wytwórni drewienek w wersji mini stolik + krzesło. Podjazd dla wózków jest, ale zastawiony stolikami i krzesłami pełniącymi rolę ogródka na zewnątrz. Nowa obsługa, całkiem uprzejma, ale standard rabczański, czyli o potrzebie rodzica z dzieckiem nie słyszała. Jakieś kolorowanki przy gazetach, ale bez kredek. Nie można płacić kartą. Toalety zadbane, plus za wersję dla osób niepełnosprawnych z przesuwanymi drzwiami, z którymi poradzi sobie usamodzielnione trzyletnie starsze; umywalki poza zasięgiem młodych rąk; ale jest duży blat przy toaletach, na którym dość wygodnie da się przewinąć młode.
Ceny urozmaicone :P.

Niespodzianka: nowe menu dziecięce, porcje na umiarkowany aptetyt hobbicki. W bitej śmietanie do naleśnika, która nosiła wiele znamion śmietany "Śnieżki", ale nie z aerozolu (!) przywędrowała świeża malina i dwie jagody amerykańskie (jak na Rabkę po prostu: WOW!). Zupy smaczne. Opcja wegetariańska pierogowo-frytkowa. Z deserów: paskudne lody nestle, torcik hiszpański tylko dla odważnych cukroholików/czek :P. Opcja wegańska: cytując klasyków, "mnóstwo: ani na lekarstwo", ale sądzę, że dałoby się wynegocjować placki ziemniaczane bez jajek :P.

Generalnie, można się przejść od czasu do czasu.


Kawiarnia przy rabczańskiej tężni
Wnętrze całkiem klimatyczne jeśli chodzi o samo bryłę, ale uzdrowiskowy duch pierzcha / zmienia się w zmorę PRLu na widok wyposażenia: krzesła i stoły rodem z katalogu biurowego są nie tylko paskudne, ale chybotliwe i niestabilne. Pociecha jest taka, że jakiś czas temu pojawiły się stoliki dla dzieci z krzesełkami, oczywiście, jak wszystko, opatrzone logo (znanej firmy produkującej pseudosoki). Jedno krzesełko dla malucha, czyszczone chyba tylko przez obsesyjno-kompulsyjnych rodziców. Obsługa bywa niemiła, do tego lokal jest kolejkowy:  bywa, że bardzo długo czeka się w ogonku, kiedy do tężni zjeżdżają turysty.
Plusy: sąsiedztwo placu zabaw i samej tężni powoduje, że miejsce się broni nawet w wielki deszcz.

Minus: mało urozmaicone menu obiadowe (dania dnia dowożone chyba dopiero od 13:00), desery smaczne, ale jakby takie... mało zdrowe. Galaretka dosładzana no i mleko spienione (do którego Młode żywią niecodzienną namiętność), które raz kosztuje złotówkę, a raz dwa albo trzy złote, wedle uznania osoby obsługującej kasę.
  
Restauracja "Słodka"
Do tej restauracji chodzimy chyba najczęściej. Są aż dwa (! :P) krzesełka z Ikei dla maluchów, stoły dość wysokie, więc nie tłuką w nie głowami, no i jest dużo miejsca w środku. W każdym pomieszczeniu plazmy/ekran, ale obsługa najczęściej pilnuje, by przynajmniej jednak sala była wolna od tele-zarazy, dźwięk też nie zabija bębenków. Są dwie toalety, w toalecie na dole jest komoda z przewijakiem (powiało wielkim światem... :P), dużego kosza na śmieci da się użyć jako stopnia. Teraz w sezonie letnim właściciele poszli na całość i oprócz piaskownicy i mechanicznych monetożerców (piaskownica otwarta, piasek raczej niewymieniany) ustawili bujaki, matę, stolik dla dzieci i spory domek. Poza sezonem jest kącik dziecięcy w środku, ale znajduje się tuż obok niezabezpieczonych bramką schodów do toalety, do tego mieści dwa hałaśliwe automaty do gry, z których chyba nikt nie korzysta, a zajmują tylko miejsce, które można by z sensem zagospodarować, i to bez wielkiego wysiłku finansowego. Plus: na stoliku z reguły są kartki i kredki do rysowania, a do tego tablica dwustronna z kredą i pisakami. Minus: drogo.

Menu: danie dziecięce raczej fast-foodowe, więc nie zamawiamy. Najczęściej Starszo-Młodszy duet ordunuje naleśniki (ale owocowe są zawsze z owocami z puszki, nigdy sezonowymi, więc zostają nam serowe). Zupy dobre, ale menu wybitnie mięsne. Z rzeczy w Rabce rzadkich: buritos. Bywało w przeszłości, ze ziemniaki były paskudnie odgrzewane, ale mam nadzieję, że to przejściowy trend. Desery są pyszne, lody nie smakują chemią.

Miejsce, które nawet się broni w naszych rankingach :).

Do czego aspirować? 
Choćby do standardu Żyrafy w Bloomsbury: http://www.giraffe.net/classic
W realiach polskich: http://www.facebook.com/karmaorganiccoffee albo chociaż krakowska Ikea po renowacji; przygraniczne stołówki przy wjeździe do Czech, gdzie na widok pokoju zabaw dla dzieci, nietłukących naczyń i menu z owocami, pogubiliśmy prawie zęby i buty z wrażenia...

Czego trzeba, by spełniać standardy minimum w mieście dzieci świata?
Przewijaka w łazience, ze dwóch krzesełek dla maluchów więcej, kartek plus kredek w bezpiecznym(!) kąciku dla dzieci, menu z mniejszą ilością tłuszczu, za to większą owoców czy warzyw sezonowych. Nietłukących naczyń. Może podkładki na stół, zmywalnego/jednorazowego śliniaczka dla zapominalskich rodziców. Życzliwości.
Przeliczając na twardą walutę: Nie wiem czy obsłudze kwiarnii płaci się za życzliwość, to chyba cecha wrodzona...  ale cała reszta to koszt rzędu 200 zł, w zależności od doboru sprzętu. 
Trzeba tylko chcieć.




 





   









  

piątek, 6 lipca 2012

Dobrego początki



Miejsce, w którym mieszkamy, jest najnormalniejsze w świecie. Chodniki są krzywe i wyboiste, na koty i niegrzeczne dzieci patrzy się z ukosa. Bezdomne zwierzęta nie mają się gdzie podziać, nastolatki czają się pod budką z piwem, a sąsiedzi podrzucają sobie śmieci. W tym normalnym miejscu da się jednak znaleźć drzwi do innego świata, bo gdzieś w czasoprzestrzennym zwierciadle przygląda się temu zwykłego miastu miasto magiczne. Miasto, w którym dzieci nie są traktowane jak ułomne, pozbawione prawa głosu wersje dorosłych, a mają swoje miejsca i są uwzględniane w ich planach. Miasto, w którym szanuje się zwierzęta i ludzi. Miasto zielone, gdzie rośliny mogą rosnąć bez zarzutów o uprawianie bioterroryzmu. Jest to alternatywna Rabka, Rabka dzieci, która dzieciom daje przestrzeń do przemiany marzeń w rzeczywistość, a dorosłym wolność myślenia i tworzenia . Miasto magiczne. 


To w tej Rabce chcemy mieszkać. On, Ja, Starsza i Młodsza. 
No i Koty.

Będę pisała o przebłyskach Rabki magicznej, o Rabce dzieciom. O miejscach, w których bywamy, o których warto wiedzieć -- ale też o tych, które omijamy szerokim łukiem, bo nic tam nie znajdujemy dla siebie. Będę pisała z nadzieją, że tych miejsc magicznych będzie przybywać, że nie złapiemy się w pułapkę normalnego miasta i że nie zszarzejemy razem z nim. Ku pochwale. Ku przestrodze. Dla przyjemności.